Kogut po staropolsku
- posted in: Koguci Blog
?Było ciepłe lato, choć czasem padało??
Nie ma to jak stary, dobry i kiczowaty wstęp – tak było i tym razem, rzęsisty deszcz nie okazał się jednak być przeszkodą.
Rano pod kogucie gniazdo podjechały dwa busy… Po sprawdzeniu listy obecności całe upierzone stadko ruszyło w drogę ku przygodzie. Dystans nie był raczej porażający, gdyż obiekt naszego zainteresowania znajdował się pod Warszawą, na przedsionku Puszczy Kampinoskiej. Czego moglibyśmy tam szukać w poniedziałkowy poranek? Zajawki, oczywiście!
Często określacie nas jako barmanów, którzy w nieszablonowy sposób podchodzą do swojego fachu, a ten wyjazd to kolejny dowód na to, jak mocno skupiamy się na tym, co zostało już wynalezione. Aby zaspokoić własną ciekawość, staramy się zawsze dotrzeć do źródła zagadnienia, poznać warunki i ideę przyświecającą danej kreacji. Aby mogła stanowić dla nas inspirację, niezbędnym elementem jest szacunek do każdej części składowej. Aby móc tworzyć, musimy umieć odtwarzać?
Wróćmy na ziemię, nie wybieramy się wszakże na medytację do Tybetu, a w odwiedziny do Pana Karola Majewskiego i jego rodziny, którzy zgodzili się nas tego dnia ugościć i podzielić się swoją pasją oraz doświadczeniem niezbędnym do tworzenia najlepszych na tym świecie nalewek.
Temat alkoholowych, owocowo-warzywnych maceratów, kojarzymy najczęściej z rodzinnym obiadem albo imieninami u cioci. Nic w tym dziwnego, mają one wszakże bardzo integracyjny wpływ na przebieg spotkań z bliskimi.
Atmosfera konsumpcji jest bardzo ważna, kwestia naszego nastawienia wnosi niezwykle dużo do samego smaku. Sam wolę raczyć się wiśniówką w towarzystwie ukochanych osób niż podczas dywagacji na temat medycznego pochodzenia tego trunku. Dlatego też odcinam się od leczniczych właściwości nalewek, gdyż moim celem nie jest uzupełnienie domowych apteczek, lecz raczej zabiegi na duszy i próby wywołania u Was ślinotoku, sączącego się co najmniej od ust do kolan.
Na podwórku pod domem Pana Karola jakieś zamieszanie. Wywołały go dwie wesoło poszczekujące, włochate kreaturki, stanowiące przemiły komitet powitalny. Mijamy przedpokój, salon, jadalnię i…znów jesteśmy na deszczu. Nasze położenie nie jest jednak wynikiem braku gościnności – wręcz przeciwnie! Gospodarz przeprowadził nas bowiem do najistotniejszego miejsca ? ogrodu. To tutaj bije serce Nalewek Staropolskich.
Na samym środku trawnika, w towarzystwie kwiatów i drzew, spoczywają spokojnie dziesiątki słojów, gąsiorów i baniaków. To dla nich czas maceracji, jeden z etapów tworzenia nalewek, z którego dobrodziejstw korzystamy tak często w Kicie. Z reguły jednak maceracja kojarzy się z widokiem wielkich fabryk, destylarni i magazynów wielkości Stadionu Narodowego.
W ogrodzie dotarło do nas, że produkt tu tworzony to owoc pełnej manufaktury – rodzinnego interesu, wykreowany przez człowieka, nie maszynę.
Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że aby stworzyć nalewkę dany surowiec musimy potraktować alkoholem i cukrem, aby wydobyć z niego esencję. Sprawa w rzeczywistości okazuje się bardziej skomplikowana. Otóż Pan Karol, przy tworzeniu swoich delikatesów, nawiązał współpracę z nietypowymi instytucjami, dbając o stworzenie odpowiednich warunków przyspieszających i maksymalizujących ekstrakcję. Wspomnianymi sojusznikami są słońce, deszcz, wiatr. Wieloletnia współpraca z nimi zaowocowała wieloma tytułami, nagrodami i wyróżnieniami na niezliczonych konkursach, które zgarnęły nalewki Pana Karola.
Słoje pełne przypraw, owoców i warzyw wędrują po ogródku w poszukiwaniu najbardziej nasłonecznionego miejsca. Potrzebują troski, aby przerodzić się w trunek wdzięczny , dobrze zbalansowany i pełny w smaku. Dlatego też często podrywane są do góry i kołysane, aby pracowały równomiernie w każdym centymetrze sześciennym zawartości słoja. Ciekawi tego, co dzieje się w środku, uchylamy wielkie korki zatykające gąsiory. Aromaty skumulowane wewnątrz są niezwykle intensywne. To efekt odpowiedniego woltażu i składnika, który został z nim skupażowany. Nasz gospodarz czuwa nad sezonem, pozostaje w stałym kontakcie z dostawcami i sam decyduje o momencie zbioru owoców, z których zrobi nalewkę.
Przy niewielkim pomieszczeniu gospodarczym znajduje się dziwna, żeliwna i wiekowa machina. To drylownica. Nie musieliśmy się długo dopraszać odpalenia i prezentacji jej możliwości – ze skrzynką mirabelek poradziła sobie w kilka sekund. Obok znajduje się prasa do owoców o wielotonowym nacisku, a Pan Karol opowiada o czasach, kiedy nie był jeszcze wyposażony w owy sprzęt i tłumaczy, jak długo wówczas trwał cały proces tworzenia nalewki.
Zwiedzając dalej ogród napotykamy olbrzymie zbiorniki ze stali nierdzewnej. To w nich leżakują gotowe, przeklarowane maceraty i skoro wspomnieliśmy tu o odpoczynku, zatrzymajmy się na chwilę przy tym temacie. Czy zauważyliście, że większość receptur na nalewki, które możemy znaleźć w sieci, skupia się wyłącznie na proporcjach składników i czasie maceracji? Etap leżakowania zostaje w większości przypadków pominięty, a odpowiada on przecież za balans smaku, jego głębię i harmonię kompozycji. Najczęściej brakuje nam cierpliwości niezbędnej do dopracowania eksperymentu, czas ten jednak jest potrzebny, aby ze zwykłej nalewki powstało arcydzieło.
Często posmak naszego maceratu po odcedzeniu nie jest zadowalający – po skosztowaniu pierwszego łyka nasze kubki smakowe szturmuje alkohol, a całość wydaje się bardzo chaotyczna. Na siłę doszukujemy się smaku składnika bazowego, finalnie zaś nalewka nie budzi zachwytu, choć mogłaby i powinna.
Mówiąc o leżakowaniu, w przypadku Nalewek Staropolskich miarę czasu określamy w latach. Wiem, to długo, zwłaszcza zważając na ślinkę, która w drodze do kolan mijać już powinna pępek, ale efekty mówią same za siebie.
Po odwiedzeniu pomieszczenia, w którym etykietuje się i uzupełnia butelki, spoczęliśmy na ganku, gdzie naszą uwagę przykuł gąsior stojący samotnie na stole. Był pusty, obok zaś znajdowały się cytryny, imbir, miód, wódka, cukier – jednym słowem sekcja imbirówki stryja Dionizego! Teraz pod okiem mistrza wzięliśmy się za przygotowanie nastawu. Przed nami nie lada wyzwanie ? znamy doskonale tą nalewkę, wiemy jak powinna smakować, wyglądać i pachnieć. Czy będziemy jednak umieli zająć się nią z równą troską i oddaniem co Pan Karol?
Praca przy tej miksturze wywołała u wszystkich wilczy apetyt, gdy zostaliśmy zaproszeni przez Panią Anię do stołu, rozpłynęliśmy się niczym masło. Zgodnie również stwierdziliśmy, że potrawy przygotowane przez gospodynię nie ustępowały ani trochę wykwintności nalewek. Po wybornym posiłku przyszła kolej na degustacje pozycji znajdujących się na stałe w sprzedaży oraz kilku rarytasów z kolekcji limitowanych. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się również sporo o nalewkowym savoir-vivre. Satysfakcję pogłębiły fachowe, precyzyjne odpowiedzi na nurtujące nas pytania ( utrata barwy przy maceracji ziół w alkoholu, optymalne stężenie procentów dopasowane do różnych składników). Brzmi to wszystko bardzo formalnie, ale do tytułów mistrza nalewek i świetnego gospodarza z pewnością należy dodać order za niesamowite zdolności oratorskie Pana Karola.
Zahipnotyzował nas opowieściami przy stole, ze stanu pełnego skupienia wyrwały nas klaksony busów czekających pod domem. Do Kity powróciliśmy zrelaksowani, najedzeni, dokształceni i uzbrojeni w pojemny gąsior imbirówki, który dziś spoczywa przeklarowany w koguciej spiżarni i stale wystawia na próbę naszą cierpliwość. Upłynie trochę czasu, nim odsłonimy przed Wami meandry jego smaku, do tego czasu jednak kieliszki nie pozostaną puste, uzbroiliśmy się bowiem w pokaźną ilość naszych ?faworytów? z kolekcji Pana Karola!